Artykuł z 2019 r. czy coś się zmieniło po 5 latach?

Ze zgłoszeniami prac to jest tak, że dzisiaj nikt nie umie uzasadnić potrzebę ich istnienia oraz to skąd się wziął ten obowiązek i to zagrożony karą grzywny?

Zgłoszenia w Polsce totalitarnej powstały w 1952 r., były kontrolą państwowych, bo innych przecież nie było, przedsiębiorstw geodezyjnych, co do rodzaju prac i obszaru.

Przez prawie pół wieku, gdy geodezja i kartografia były w resorcie spraw wewnętrznych, państwo kontrolowało, nadzorowało i broniło dostępu do geoinformacji ze względów gospodarczych, militarnych i politycznych.

W tej sytuacji polityczno-społecznej podjęto pracę nad ustawą ostatecznie uchwaloną 17 maja 1989 r. na miesiąc przed „okrągłym stołem”. Prace trwały kilka lat, prawdopodobnie około 10, czyli cały czas w militarnych realiach totalitarnego państwa, gdzie likwidacja przedsiębiorstw państwowych nie wchodziła w rachubę.

Dlatego do tej ustawy skopiowano bez zmian główne rozwiązania dekretu z 1952 r. w tym procedury zgłaszania wszystkich prac geodezyjno-kartograficznych.

Procedura ta w dzisiejszych realiach wolnego rynku i braku państwowych firm jest irracjonalna i kosztowna dla państwa. A co najważniejsze to bariera inwestycyjna budownictwa dzisiaj Polsce.

A do tego przez niektóre organy państwowej służby geodezyjnej w sposób patologiczny jest wykorzystywana do dominacji nad prywatnymi przedsiębiorcami geodezyjnymi jak w przypadku przedsiębiorcy Kuby P. przez Lubelskiego WINGiKa. Dlatego mówienie dzisiaj o próbie likwidacji obowiązku zgłaszania prac tyczeniowych jako o jakiejś dobrotliwości władz to przejaw perfidnej bezczelności.

Przy czym, jednocześnie procedury zgłoszeń prac zostają umocnione i niestety rozbudowany przez następne nieracjonalne utrudnienia. Wymyślono następną barierę, całkowicie niewytłumaczalną korzyściami społecznymi, jest to wprowadzenie, nieistniejącego nigdy, ograniczeniu ważności zgłoszenia do 1 roku.

To już świadczy o jakieś umysłowej aberracji projektanta takiego prawa. Dziwi mnie tylko, że ministrowie dają się prowadzić na smyczy przez bardziej zorientowane lobby informatyczno-urzędnicze.

NARZEKANIA CIĄG DALSZY…

Zgodnie z „propagandą sukcesu”, ogłoszono wszem i wobec, że proces inwestycyjny przyspieszy poprzez wprowadzenie do ustawy między innymi możliwości rozpoczęcia pracy geodezyjnej przed jej zgłoszeniem do odpowiedniego organu. Na zgłoszenie mamy 5 dni roboczych i to podobno ma doprowadzić do sytuacji, że proces budowlany „ruszy z kopyta” i w dniu, w którym inwestor uzyska odpowiednie pozwolenia i zezwolenia na budowę, geodeta zwarty i gotowy będzie na placu budowy.

No cóż, można mieć uzasadnione wątpliwości czy regulacja ta będzie miała jakikolwiek wpływ na szybkość tzw. procesu inwestycyjno-budowlanego.

Przede wszystkim należy się zastanowić, w jaki sposób jednoznacznie określić termin faktycznego rozpoczęcia pracy geodezyjnej. Zgodnie z art. 2 ustawy praca geodezyjna to w szczególności projektowanie i wykonywanie pomiarów geodezyjnych. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na fakt, że termin „pomiary geodezyjne” nie został nigdzie zdefiniowany. Nie ulega wątpliwości, że przeprowadzenie czynności projektowania pracy również zawiera się w pojęciu — praca geodezyjna. Jak zatem jednoznacznie określić termin rozpoczęcia pracy? W jaki sposób należy udokumentować jej rozpoczęcie? A przewiduję, że takie „udowodnienie daty rozpoczęcia pracy” będzie wcześniej czy później przez ośrodki i wingiki wymagane, chociażby z uwagi na przepisy ustawy, z których wynika, że kto nie zgłasza prac geodezyjnych ten podlega karze. Spodziewam się w tym zakresie dużej kreatywności zarówno ze strony organów służby geodezyjnej i kartograficznej, jak i firm „krzaków” korzystających z usług etatowych „podpisywaczy” …

Czyli z tego wynika, że należy spodziewać się dodatkowej płaszczyzny sporów na linii wykonawca pracy — organy służby geodezyjnej i kartograficznej, tak jakby mało było niejasności i sprzeczności w obecnie obowiązującym stanie prawnym i jego różnych zazwyczaj wykluczających się interpretacji. Należy dołożyć następną niejasność, żeby różnej maści rzecznicy dyscyplinarni, sądy, wingiki i nie wiem, kto jeszcze mogli udowodnić potrzebę swojego istnienia.

Ale do meritum, czyli do rzekomego przyspieszenia.

Przede wszystkim należy zdefiniować prace geodezyjne, które można zacząć wykonywać bez pozyskania materiałów z zasobu. Po analizie dochodzę do wniosku, że jedynie bez materiałów zasobu można wykonać geodezyjną inwentaryzację powykonawczą obiektów budowlanych, nic poza tym. A czego oczekuje od nas inwestor przy tego rodzaju pracy? No oczywiście jak najszybciej, najlepiej na drugi dzień po zejściu ekipy budowlanej z placu budowy, mapy z geodezyjnej inwentaryzacji powykonawczej. Nie jest zupełnie zainteresowany faktem czy i w jaki sposób zostały dokonane pomiary, ma być mapa (najlepiej zgodna z projektem). I to jest jak najbardziej zrozumiałe, bo dzięki mapie, a nie pomiarom geodety, może dokonać odpowiednich czynności urzędowych, żeby zakończyć inwestycję.

Czy w związku z propozycją pięciodniowej karencji nasz inwestor faktycznie uzyska zamówioną mapę szybciej?

Otóż nie, nie uzyska. Z oczywistego powodu: bez względu na to kiedy wykonawca dokonał pomiarów, to i tak musi dokonać zgłoszenia pracy geodezyjnej i tak musi przejść całą procedurę udostępniania materiałów, opłat, weryfikacji i pieczątkowania przez urząd materiałów wynikowych. W tym miejscu mała dygresja dotycząca opłat i wcale nie chodzi o ich wysokość. Otóż w projekcie w miejsce dotychczasowego przepisu o „uiszczeniu opłaty” wprowadzono – „otrzymania opłaty”. Prawie to samo, ale „prawie” czyni dużą różnicę. Zdecydowanie czym innym jest uiszczenie — czyli dowód w postaci potwierdzenia przelewu, od otrzymania opłaty — tu dowodu nie ma, bo kiedy dany urząd otrzyma, czyli zaksięguje daną wpłatę, to już będzie wiedział tylko urząd.

Gdzie w związku z tym jest tu to przyspieszenie? Z czego niby ono ma wynikać? Można nawet dojść do wniosku, że jeśli wykonawca skorzysta z prawa pięciodniowej zwłoki do zgłoszenia pracy, to wręcz sam sobie o te 5 dni przedłuży termin zakończenia całej procedury.

Czy w związku z tym ten przepis jest zły? Nie, nie jest zły, ale nie jest też dobry, jest po prostu obojętny i w żaden sposób niewpływający na jakiekolwiek przyspieszenie czegokolwiek. Nic również nie zmienia w sprawie pomiarów sieci przed ich zasypaniem, gdyż w obecnie obowiązującym stanie prawnym można wykonać taki pomiar po zgłoszeniu, przed uzyskaniem materiałów i licencji np. w dowiązaniu do swojej lokalnej osnowy, którą później tylko należy dowiązać do osnowy geodezyjnej. Ale… jaki procent inwestorów wzywa nas do pomiaru sieci przed jej zasypaniem..? No właśnie…

Żeby nie było, że tylko krytyka bez konstruktywnych propozycji rozwiązań problemu…

Aby faktycznie przyspieszył proces inwestycyjny,

to w zakresie zgłoszeń pracy geodezyjnej, należałoby całkowicie zrezygnować z tej procedury, która nie chroni żadnego konkretnego interesu społecznego. W obecnym stanie gospodarki wolnorynkowej nie spełnia żadnej konkretnej uzasadnionej ekonomicznie roli. Jest jedynie niepotrzebną, uciążliwą i długotrwałą procedurą administracyjną generującą koszty zarówno po stronie urzędów jak i wykonawców prac geodezyjnych.

3, 5 sierpnia 2019 · Piszczek L.

Dodaj komentarz